• zadaje pytania...
  • rozmawia...
  • polemizuje...

Zrób to z Kaizen

Tylko, że ja mam problem z piciem wody w zimie. Po prostu nie mam na nią ochoty.

No to dobrze. Jest taka filozofia, która w tym pomaga, nazywa się filozofią małych kroków! Po pierwsze zacznij pić wodę od bardzo małych dawek. Dla wielu ludzi, którym mówię na zajęciach, coachingach odchudzania, albo dla takich, którzy wyczytali w moich książkach, że należy pić dużo wody, problemem jest zmierzenie się z całą jej butelką. Norma żywieniowa zakłada, że dorosły człowiek powinien dla zdrowia wypijać dziennie 40 mililitrów wody na każdy kilogram swojego ciała. Czyli jeżeli ja ważę 100 kilogramów, powinienem wypijać 4 litry wody dziennie. Jak ja bym Ci powiedział: Anka, od jutra pijesz 4litry wody dziennie, to zwariujesz na samą myśl o tym. Można jednak dojść do 4 litrów wody, bez żadnego problemu. Wypij jutro pół szklanki. I nic więcej. Pojutrze trochę więcej niż pół szklanki. Następnego dnia jeszcze troszeczkę więcej. Przyzwyczaisz swój organizm, swój pęcherz moczowy. Przyzwyczaisz do spożywania dużej ilości wody cały swój układ pokarmowy. I okaże się, że faktycznie się da. Kiedy dojdziesz do takich ilości, że będziesz piła 2-3 litry wody dziennie, a to jest naprawdę fajne, to nagle stwierdzisz, że siłą rzeczy mniej jesz, bo masz coraz częściej wypełniony żołądek i nie potrzebujesz już takiej ilości jedzenia. Teraz pytanie, jak rozsmakować się w wodzie? Ja mam taki prosty sposób. Nie każda woda jest taka sama. Najpierw idź do sklepu i znajdź swoją ulubioną wodę. Bo nie wszyscy lubimy te same wody. W książce podałem taki prosty przykład: kiedy idziesz do hipermarketu i kupujesz sześciopak wody mineralnej, to zmień swoje przyzwyczajenie – kup tę samą ilość, ale od różnych producentów. Delektuj się wodą jak winem, zastanów się, na czym polega różnica smaków w tych wodach. Zastanów się też, którą wodę lepiej Ci się pije, która woda jest bardziej oleista, a która mniej. Czy wyczuwasz jakiś smak i czy jesteś w stanie go rozpoznać, itd. Dokładnie tak samo, jakbyś testowała nowe wino na degustacji win. W ten sposób jesteś w stanie znaleźć swoją właściwą, ulubioną wodę do picia. Ja taką wodę znalazłem, i co dziwnego – w moim domu tylko mnie ona odpowiada. Muszę więc kupować ją tylko dla siebie – piję ją naprawdę w dużych ilościach. I czuję się po tej wodzie świetnie. To samo z piciem alkoholu. Bo teraz jest pytanie takie: czy możemy na diecie pić alkohol? Oczywiście, tak. Dlatego, że alkohol w odpowiednich dawkach, szczególnie dla ludziom po czterdziestce, po prostu pomaga. Lampka wina poprawia trawienie, przed spaniem reguluje sen, ma mnóstwo różnych korzystnych właściwości. Zalety ma również piwo. We Włoszech były robione badania – przebadano 3 tysiące mężczyzn, którzy przez ileś lat pili codziennie litr piwa, czyli dwa kufle. Dodam, że byli to mężczyźni o dużej aktywności fizycznej, tacy, którzy nie stronili od sportu. I co się okazało? Przy codziennym piciu jednego litra piwa u tych mężczyzn bardzo wyraźnie spadło prawdopodobieństwo ciężkich chorób. Po wielu latach, kiedy ich badano, okazało się, że nowotwory są u nich rzadkością. Oni tak naprawdę tym piwem przy okazji uzupełniali sobie w organizmie bardzo wiele potrzebnych składników. Do dzisiaj wielu biegaczy i maratończyków, uważa, że piwo jest najlepszym napojem izotonicznym. W sposób praktycznie idealny uzupełnia to, co tracimy podczas bardzo intensywnego biegu. No właśnie – kiedy to piwo pić? Po biegu. Wtedy nam nie szkodzi, wtedy nam wręcz pomaga. Jeżeli ja przebiegam w parku 10 kilometrów, to wypite po takim wysiłku dwa piwa, to jest po prostu miód na serce. Na pewno nie działają źle, na pewno działają prozdrowotnie. Sęk jednak w tym, żeby to nie było więcej niż dwa. Bo wtedy już jest problem, tak samo z lampkami wina. Tak samo ze szklaneczką whisky przed snem. Jeśli to jest jedna mała szklaneczka whisky, to działa na nas prozdrowotnie, profilaktycznie. Jeśli jednak robi się z tego cała butelka, to mamy wtedy poważny problem. Po pierwsze – jesteśmy na najlepszej drodze do alkoholizmu, po drugie – wcale nie pomagamy swojemu organizmowi, wręcz odwrotnie. Jak należy pić ten alkohol? Z wodą. Zawsze z wodą. Spróbuj zrobić taki eksperyment. Wypij jedno piwo, a zaraz potem pół litra wody, i po tym pół litra wody wypij następne piwo, a potem znowu pół litra wody. Najprawdopodobniej na trzecie już nie będziesz miała ochoty. Będziesz tak pełna po tych dwóch litrach płynów, że już raczej nic nie zmieścisz. To samo powinno się robić z winem, z whisky i z innymi alkoholami. Zawsze przepijać je wodą. Dużo lepiej będziemy spali, najprawdopodobniej pozbędziemy się zupełnie kaca i spowodujemy, że nasz organizm będzie ten alkohol przyswajał dużo lepiej.

Czy Kaizen można zastosować w innych dziedzinach życia? Opisałeś w książce „Schudnąć z Kaizen”  jak wykorzystać metodę w odzyskaniu sylwetki i formy. Widzisz jeszcze jakiś obszar, aspekt naszego życia, który możemy objąć kaizenową zmianą?

Każdy. Kaizen to jest reguła na zmianę, niezależnie od tego czego ta zmiana powinna dotyczyć. Drugą książkę napisałem o stresie. Jak sobie radzić ze stresem metodą Kaizen.

Jak można małymi kroczkami się odstresować? Czuję, że za tym stoi konsekwentnie stosowana i wdrażana zmiana przekonań i zachowań. Korzystne zmiany w różnych obszarach naszego życia, przyniosą w rezultacie jego nową jakość.

Tak, dokładnie tak. Moim zdaniem, to polega na tym, że trzeba sobie uświadomić, z czego składa się stres. Trzeba ten swój stres poobserwować. Każda z tych uświadomionych rzeczy to jest taki mały krok, jak sobie z tym radzić. Najlepiej metodą Kaizen. Nie od razu pokonamy stres. Pierwsze, co sobie uświadamiamy w walce ze stresem, to to, że nie możemy go pokonać. Ten stres będzie zawsze. Nie ma na to byka. Nie da się go całkowicie zlikwidować, ale da się go oswoić, nawet zamienić w sojusznika. Tak, da się go ujarzmić, jak się ujarzmia tygrysa, dziką bestię.

Stąd ten tygrys na okładce Twojej nowej książki?

Tam jest ta metafora, której cały czas używam, że z tygrysem da się wyjść na spacer na sznurku, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Może za pomocą kilku, kilkunastu bardzo drobnych kroków, otwierania sobie kolejnych klapek w głowie, bo tak naprawdę wszystko to, co się dzieje z nami, dzieje się w naszej głowie. Ja w tej książce podaję właśnie takie sposoby, jak za pomocą tych małych kroków otwierać kolejne klapki, przechodzić kolejne etapy, pokonując kolejne bariery związane ze stresem. Stresem wywołanym kontaktem z innymi, rozpamiętywaniem przeszłości, lękiem o przyszłość. To są poszczególne rozdziały, które mówią o różnych obszarach stresu. I wszędzie tam, gdzie uda nam się wykorzystać dany rozdział, zmienić choć odrobinkę nasze nastawienie, to nagle suma tej zmiany, zgodnie z filozofią Kaizen, pokazuje, że możemy się przystosować dużo lepiej. Wcale stres nie musi być naszym wrogiem, może być naszym motywatorem do działań, może nas speedować, nakręcać, możemy sobie z nim spokojnie radzić. W moim przekonaniu to działa. Tylko znowu ten sam haczyk – konsekwencja. I już.

Co jeszcze można by zmienić tą metodą?

Co byś powiedziała na naukę języków obcych? Ja miałem kiedyś taki moment, że bardzo chciałem się nauczyć języka francuskiego. Moją największą życiową porażką jest fakt, że wciąż tego francuskiego nie umiem. Doszedłem już do takiej sytuacji, że miałem dwa razy zajęcia z lektorką, która przychodziła do mnie do firmy i – jak taka francuska pani nauczycielka – waliła mnie linijką po łapach, żebym się nauczył tego języka. Trwało to pół roku, tyle wytrzymałem, i rzeczywiście mój francuski był już taki, że kiedy pojechałem na degustację win i przyjechali tam panowie z winnic Bordeaux, to byłem w stanie z nimi zamienić kilka zdań i nawet mnie zrozumieli. Byłem bardzo szczęśliwy. Ale potem oczywiście pojawiły się nowe obowiązki, jakieś inne rzeczy mnie zaabsorbowały. Jakoś ten francuski mi umknął i dzisiaj efekt jest taki, że nie pamiętam ani jednego zdania w tym języku. A teraz, co by było, gdybyśmy się tego francuskiego zaczęli uczyć metodą Kaizen i gdybym wtedy – zamiast płacić za lektorkę, katować się ćwiczeniem czasowników, powtarzaniem słówek itd. – codziennie nauczył się jednego zdania. Jest to możliwe? No, jest. Bo jak długo uczysz się jednego zdania? 10 minut? Codziennie ucz się jednego zdania po francusku, następnego dnia powtarzaj to, czego nauczyłaś się poprzedniego dnia i naucz się następnego. Pamiętaj tylko o tym kruczku – konsekwencja. Jeśli tylko będziesz konsekwentna, to prawdopodobnie za pół roku będziesz mówić po francusku.

Ja codziennie przyklejałam karteczki z angielskimi słowami na przedmiotach, tak przez tydzień, ale… zabrakło mi niestety konsekwencji.

No właśnie. Większość rzeczy odpuszczamy właśnie dlatego, że brakuje nam konsekwencji. Szkoda, bo zmiana może być naprawdę fajna i może wnosić bardzo dużo wartościowych rzeczy do naszego życia.

Jarku, serdecznie dziękuję Ci za rozmowę.
Zapraszam wszystkich do odwiedzenia Twojej strony internetowej. 

rozmawiała Anka Łoza-Dzidowska
fot. Radosław Kaźmierczak

 schudnij-z-kaizen-b-iext22071471