• zadaje pytania...
  • rozmawia...
  • polemizuje...

Zrób to z Kaizen

Tak powstał amerykański styl życia. Gospodarka w bardzo szybkim tempie stawała na nogi. A metodą Williama Deminga i o jej twórcą przestano się interesować. I co wtedy zrobił Deming? Pojechał do Tokio – stolicy kraju kompletnie zniszczonego przez wojnę. Kraju, który po pierwsze musiał płacić odszkodowania wojenne. Po drugie miał zrujnowaną gospodarkę – przypomnijmy sobie, że zrzuty atomowe na Hiroszimę i Nagasaki, to były ataki na największe ośrodki przemysłowe Japonii. William Deming przyjechał do Tokio i zatrudnił się w fabryce Toyoty. I tam, w japońskim przemyśle motoryzacyjnym, zaczął wprowadzać metody, które skojarzono nie dość, że z samurajami, ale również z uprawą pól ryżowych, gdzie cała wioska japońska krok po kroku obrabiała jedno pole ryżowe za drugim. Jednego gospodarza, drugiego, trzeciego, czwartego – wspólnie osiągając sukces. Metoda Deminga, statystyka ze Stanów Zjednoczonych, doskonale wpisała się w japońską mentalność, styl pracy oraz cechy osobowe japońskiego pracownika.  Filozofia małych kroków wymyślona przez Deminga od tej pory zaczęła nazywać się Kaizen. I cóż się takiego stało? Otóż w ciągu kilkunastu lat japoński przemysł samochodowy, pracujący właśnie w oparciu o tę metodę, zdecydowanie przebił przemysł samochodowy w Stanach Zjednoczonych. Kiedyś wielka stolica przemysłu motoryzacyjnego USA – Detroit, teraz zaczęła podupadać. Japończycy w swoich fabrykach samochodów wprowadzili metodę Kaizen i zaczęli produkować bezawaryjne, tanie, oszczędne samochody. Tak mniej więcej przedstawia się historia tej metody na świecie.

Klasyczna grecka filozofia wpływu opiera się na budowaniu wiarygodności (ethos), okazywaniu zrozumienia (empatheia) i dysponowaniu skutecznymi argumentami (logos). Dla mnie jesteś przekonujący sam bardzo wyszczuplałeś i utrzymujesz ten stan już od dłuższego czasu. Jesteś wiarygodny. Wyglądasz na zadowolonego, aktywnego człowieka, ale doskonale znasz wszystkie ciemne strony odchudzania i potrafisz wczuć się w czytelników swojej książki. Doskonale rozumiesz determinację człowieka, który źle się czuje w swoim za grubym ciele. Wiesz również, jaką pokusą dla człowieka na diecie może być kufel piwa czy kieliszek czerwonego wina.

Pamiętam moją rozmowę z jakimś trenerem, szkoleniowcem, czyli z naszym kolegą po fachu, który kiedyś, jak jeszcze byłem gruby, rozmawiał ze mną o dietach. I ten mój kolega szkoleniowiec powiedział: Ty masz taką wiedzę na temat odchudzania, że mógłbyś poprowadzić warsztat na temat różnych metod walczenia z nadwagą. Uświadomiłem sobie, jak mało wiarygodny byłby taki warsztat, gdyby prowadził go facet, który waży 140 kilo. Wiarygodność zerowa.

Byłeś wtedy bardziej wiarygodny jako osoba, która potrafi docenić walory smakowe potraw  no i pisałeś recenzje kulinarne w „Gazecie Wyborczej”. Sama co piątek oczekiwałam opisu restauracji, którą Jarek Gibas poleci.

Wiesz, to jest tak, jak z takim słynnym powiedzeniem – nigdy nie ufaj chudemu kucharzowi. Przez całe życie, do tej pory, pisałem tylko o jedzeniu, i ta otyłość była akceptowalna w takiej działalności. Ale żeby prowadzić warsztat o tym, jak walczyć z nadwagą i otyłością, namawiając ludzi do tego, aby się odchudzali, przede wszystkim ja muszę to zrobić sam ze sobą. Skuteczność metody musi być pokazana, i to ja muszę być chodzącą reklamą tego sposobu chudnięcia. No i rzeczywiście. Zanim zacząłem pisać tę książkę, wypróbowałem, czy metoda wymyślona przeze mnie zadziała. Działa do dzisiaj. To było prawie rok temu, a ja do teraz utrzymuję wagę. I jest w tym element prawdziwości. Czasem jestem podszczypywany przez moich kolegów internetowych, którzy co chwilę widzą mnie na jakimś zdjęciu i dopytują: czy na pewno nie masz już efektu jojo? A ja odpowiadam: nie zamierzam mieć. I to tyle, jeśli chodzi o wiarygodność.

Właściwie każdy, kto się odchudził, zarzeka się, że sobie poradzi z efektem jojo i wyczuje ten niebezpieczny moment powrotu do poprzedniej wagi.

To jest najważniejsza chwila. Zachłystując się szczęściem i sukcesem mamy przytłumioną percepcję. Jestem anonimowym grubasem. Każdy, kto kiedykolwiek był gruby, jest anonimowym grubasem już do końca życia. I jako anonimowe grubasy, zdajemy sobie sprawę z tego, że wystarczy chwila przeoczenia, chwila jakby powrotu do tych złych nawyków, i przyrost masy następuje błyskawicznie. Cały problem polega na tym, żeby do tych złych nawyków żywieniowych nie wracać i żeby te nowe nawyki, wypracowane i wyćwiczone metodą małych kroków, stały się już naszymi stałymi nawykami. Ja Ci to pokażę na przykładzie jedzenia czerwonego mięsa. Czerwone mięso to wszystko, co nie ma skrzydełek i płetw. Kiedyś nie wyobrażałem sobie życia bez diety mięsnej – bez jedzenia befsztyków, golonek, karkówki, kotletów i innych potraw, które uważałem za dobre. Kiedy zacząłem zmieniać swoją dietę, małymi drobnymi kroczkami, zacząłem jeść mniej czerwonego mięsa. I jak się potem dowiedziałem, słusznie. Według standardów światowej organizacji zdrowia, maksymalną dawką profilaktyczną przeciwko zachorowaniom na nowotwory jest dawka 70 g czerwonego mięsa dziennie, a to są 2 plasterki szynki. Czerwone mięso, tak naprawdę, bardzo nam szkodzi. Co więcej – mitem jest to, że ludzkość od samego początku żywiła się tylko i wyłącznie czerwonym mięsem, bo jeszcze 100 lat temu było ono zarezerwowane  wyłącznie dla ludzi bardzo bogatych. Ci, którzy nie byli tak dobrze sytuowani i nie mieścili się na wysokich piętrach drabiny społecznej, nie jedli czerwonego mięsa prawie wcale. To było święto, gdy na stole pojawiało się coś z tego rodzaju mięs. W dzisiejszym społeczeństwie na skutek, na przykład, powstania fast foodów, czerwone mięso stanowi naszą podstawową dietę, a to powoduje bardzo szybki wzrost potencjalnego niebezpieczeństwa zachorowań na przeróżne choroby. Ale wracając do mojego przykładu… Zacząłem jeść tego mięsa coraz mniej i dzisiaj w mojej diecie właściwie go nie ma. Naturalnie, nie jestem wariatem. Kiedy idziemy do znajomych i na kolację jest stek, nie udaję nagle wschodniego mnicha, który strzela focha, że nie będzie jadł mięsa. Oczywiście jem, ale zdarza się to tak rzadko, że nie stanowi większego problemu. Raz na dwa tygodnie zjem coś z indyka, generalnie jednak stosuję dietę wegetariańską – nie z powodów ideologicznych, tylko zdrowotnych, uważam, że jest po prostu zdrowsza. I powiem Ci, że mnie zupełnie do tego czerwonego mięsa nie ciągnie. Nie mam czegoś takiego, że stoję przed witryną, widzę jakiś bekon czy befsztyk i mam ślinotok.

Sądzisz, że przyczyną Twojej otyłości było właśnie umiłowanie golonek?

Nie, przyczyn mojej otyłości było bardzo wiele. Ale jedną z nich na pewno było jedzenie zbyt dużych ilości czerwonego mięsa. Są jeszcze inne skutki mięsnej diety: źle śpimy po czerwonym mięsie, gorzej się czujemy, jesteśmy bardziej osowiali i, wbrew pozorom, mamy mniejszą wydolność fizyczną. To, co mówię, potwierdza cała masa potężnych badań, z których wynika, że tego mięsa należy unikać. Toczy się szeroka dyskusja o wegetarianizmie. Ludzie zastanawiają się na przykład nad tym, czy dziecko może być jaroszem. Ja uważam, że nie. Na podstawie całej wiedzy, jaką posiadam, wiem, że na etapie rozwoju człowiek potrzebuje pewnych składników, które znajdują się na przykład w czerwonym mięsie. Zabranie mu tych składników nie jest dobre dla prawidłowego rozwoju młodego organizmu. Natomiast dla ludzi po czterdziestce wegetarianizm jest absolutnie cudowny. Nie potrzebujemy się rozwijać, nie potrzebujemy tego wszystkiego, co potrzebują dzieci, a zmieniając dietę, możemy zmienić naprawdę bardzo wiele w swoim zachowaniu, wydolności, zdrowiu, w całym swoim życiu. Jeśli ktoś miałby mnie zapytać, komu mógłbym polecić wegetarianizm – i to nie z powodów ideologicznych, ale zdrowotnych – no to przede wszystkim ludziom po czterdziestce.

Ostatnio usłyszałam opinię, że pszenica jest naszym wrogiem. Nie sądzisz, że w  kwestii tego, co nam szkodzi panuje pewne zamieszanie?

Powiem Ci, co nam najbardziej szkodzi. Nadmiar. Więc wiesz, czegokolwiek byśmy nie zjedli, a będzie to w nadmiarze, to będzie nam szkodziło.

Twierdzisz, że odchudzać możemy się tylko wtedy, gdy przestaniemy się odchudzać. To nie wyklucza się nawzajem? W przypadku każdej metody gubienia kilogramów najważniejsza jest konsekwencja. Porzucenie Kaizen chyba również może okazać się zgubne w skutkach dla stosujących tę metodę?

Ważny jest umiar i umiejętność radzenia sobie z tymi chwilami słabości, kiedy chcemy atakować tzw. białą szafę, czyli lodówkę, w której mamy namierzone sery.

A co jeżeli ktoś cierpi na kompulsywne zachowania związane z jedzeniem i kiedy pojawią się emocje, w jednej chwili znajduje się obok lodówki?

Masz na myśli zajadanie stresów? Dam Ci prosty sposób, jak się tego pomalutku oduczyć. Właśnie powolutku, przede wszystkim.

Założyć kłódeczki…

Znam lepszy sposób. Jak już mam namierzone coś w lodówce. Jest tam serek, który przyuważyłem i zaraz go machnę, to nie robię czegoś takiego, że sobie tego odmawiam. To jest podstawowa zasada, którą należy zmienić w swojej głowie. Kiedy zaczynamy sobie odmawiać, to jakaś część nas będzie się zawsze buntowała i jednak dążyła do zjedzenia kawałka tego sera. Więc po pierwsze – nie odmawiaj sobie, ale zrób coś bardzo prostego. Powiedz sobie tak: okey, za chwilkę idę po ten serek, tylko nie tak od razu. Najpierw wypiję dużą szklankę wody, odczekam trzy minutki i dopiero wtedy pójdę po niego. Gwarantuję Ci, że jak wypijesz pół litra wody, odczekasz trzy minuty, aż sygnał o wypełnieniu Twojego żołądka trafi do mózgu, to potem pójdziesz do lodówki, otworzysz ją, zobaczysz ten ser i szansa, że go zjesz, bardzo poważnie zmaleje.