Miesięczne archiwum: maj 2014

Matrycjusze, rozwijaki i ryśliciele

23 maja w Rybniku dźwięki gongów i mis tybetańskich już po raz trzeci zainaugurowały zjazd Śląskiego Klubu Trenerów Zarządzania MATRIK. Grupa kilkudziesięciu MATRYCJUSZY pod wodzą energicznego i przesympatycznego Andrzeja Sączka wyruszyła w trzydniowy maraton warsztatowy. Co było wspólnym mianownikiem osób, które przyjechały nad Zalew Rybnicki z różnych, nieraz bardzo odległych stron Polski? Można wymienić kilka powodów uczestniczenia w zjeździe. To z pewnością chęć rozwoju, gotowość do wymiany doświadczeń i kontaktów oraz dużo wzajemnej życzliwości i przyjaźni. Po prostu my, w Matriku, bardzo lubimy się spotykać.

Matrikowcy

W sumie odbyło się 8 warsztatów. Aż w 4 uczestniczyli wszyscy zjazdowicze naraz. W piątek wieczorem, zrelaksowani kąpielą w dźwiękach, uwolnieni od napięć i blokad, uczyliśmy się szybkiej, efektywnej sprzedaży swoich atutów. Ćwiczyliśmy sposoby wywołania natychmiastowego stanu ciekawości u rozmówcy. Wszystko w krótkim czasie, czyli w takim, w którym przeciętna winda jedzie z parteru na ostatnie piętro. Elevator pitch to technika błyskawicznej prezentacji, w której winda jest tylko metaforą sytuacji. Ćwiczyliśmy jak mówić szybko, na temat i używając języka korzyści.

rybnik6

Sobotnie warsztaty były bardzo intensywne. Do południa, równolegle odbywały się ćwiczenia coachingu zespołowego i zajęcia poświęcone kinezjologii.
Grupa coachingowa wybrała się w świat ulubionego bohatera z dzieciństwa, żeby odbyć w jego towarzystwie mentalną podróż przez krainę wartości. Wszystko w poszukiwaniu wewnętrznych zasobów, z istnienia których nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Proces coachingowy działa jak impuls. Wydobywa możliwości, które potem można umiejętnie wykorzystać do pracy nad sobą.
Grupa outdoorowa skorzystała z pięknej pogody, aktywnie zapoznając się z tajnikami kinezjologii na łące przed hotelem Stodoły w Rybniku. Ćwiczenia pomogły nam odzyskać równowagę psychiczną i poczucie stabilności, co, według zapewnień prowadzącej, miało nam polepszyć komunikację ze sobą i z innymi. Świetnie bawiliśmy się ćwicząc i trenując mózg, podczas rysowania jednocześnie obiema rękami wstęgi Möbiusa.

kinezjologia

Po obiedzie był czas na zapoznanie się z analizą transakcyjną, w odniesieniu do relacji zawodowych i codziennych. Badaliśmy swoje egogramy, określające, który z typów jest w nas dominujący i co oznacza indywidualna kompozycja składowych naszego ego.
W tym samym czasie druga grupa zajmowała się automotywacją, poznawała efektywne metody projektowania sukcesów uświadamiając sobie siłę własnego umysłu. Pracowała nad zmianą przekonań ograniczających na wzmacniające, poznawała siłę pytań i słownictwo sukcesu.

rybnik4

ROZWIJAKI miały okazję intensywnie się rozwijać i pod okiem świetnych trenerów i coachów poznawać swoje nieograniczone możliwości. Większość z nich miała spory dylemat, który warsztat wybrać, bo wszystkie były nastawione na wprowadzanie pozytywnych zmian i ulepszeń w życiu.
Prawdziwym hitem okazał się warsztat z RYŚLENIA – czyli Myślenia Wizualnego. Zarażeni wiarą we własne możliwości rysunkowe, zaopatrzeni w niezliczoną ilość mazaków, pisaków i zakreślaczy, nauczyliśmy się w prosty sposób przedstawiać idee, wywołując jednocześnie efekt WOW! A kończące zajęcia ćwiczenie – Głuchy Telefon Rysunkowy rozkręciło naszą kreatywność i rozbawiło nas na całego. Wieczorna dyskoteka jeszcze bardziej podkręciła ducha szalonej zabawy.

rybnik3

Warsztat o dynamice mentalności zakończył w niedzielę matrikowy maraton. Poznaliśmy 8 różnych systemów wartości, 8 sposobów komunikowania się i 8 dróg budowania drogi do sukcesu.
Był to bardzo intensywnie i wartościowo spędzony czas. Nakręceni energią grupy, wytrenowani i wycoachowani, wróciliśmy do naszych domów i zajęć.
A jakiego to kopa dało, świadczy ilość wygenerowanych przeze mnie pomysłów i załatwionych w tym tygodniu spraw.

rybnik
Do zobaczenia na jesiennym zjeździe!

 

tekst, grafika i fotografie: Anka Łoza-Dzidowska

Myszy kontra ludzie

Firma ze zmianą w nazwie nie może przejść obojętnie obok jednej z najważniejszych, niemal kultowych, pozycji książkowych poruszających temat zmiany. Ta, jakże zabawna, ale jednocześnie dająca sporo do myślenia książeczka – „Kto zabrał mój ser?” Spencera Johnsona jest alegoryczną przypowieścią, odkrywająca najgłębsze prawdy o zmianach dokonujących się w naszym życiu. Z przypowiastki nie dowiadujemy się niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli o sobie. Z bajką tak już jest – jej istotną cechą jest morał, pouczenie, objaśniające symbolikę przedstawionych zdarzeń, które nawiązują do autentycznych historii, dylematów, zachowań dotyczących nas wszystkich. Książeczka jest jednak niezwykła. Właśnie dzięki swej prostocie. Publicysta czasopisma Time –  Walter Kirn, nazwał ją „literacką podwaliną Nowej Ekonomii”.

książka o serze

SER to metafora tego, do czego dążymy w życiu – sławy, pieniędzy, majątku, udanych związków z ludźmi, satysfakcjonującej pracy, równowagi duchowej, wiedzy i rozwoju intelektualnego. LABIRYNT to nasze życie, to również każde miejsce, gdzie szukamy tego, czego pragniemy. Bohaterowie książki są personifikacją naszych postaw wobec zmieniającej się rzeczywistości. Mamy więc dwie myszy. Pierwsza to intuicyjny NOS, który swoje imię zawdzięcza po prostu temu, że świetnie wyczuwa wszelkie zmiany. Druga mysz to narwany, wieczne gdzieś pędzący, szybko rozpoczynający działanie PĘDZIWIATR.

myszkiIch towarzyszami w labiryncie są mali ludzie – pełen obaw i zahamowań, opierający się zmianom ZASTAŁEK oraz BOJEK, który stara się przystosować do nowego, gdy widzi, że taka postawa może być korzystniejsza i przyniesie lepsze rezultaty.

spirala

Cztery alegoryczne postaci odpowiadają naszym sposobom reagowania na zmiany. Intuicja, entuzjazm, rozwaga, strach – często te skrajne uczucia mieszają się i toczymy wtedy wewnętrzną walkę, rozważając za i przeciw. Każdy z nas słyszy w sobie takie głosy. Zgodnie z teorią pola, zaproponowaną w latach czterdziestych XX wieku przez psychologa Kurta Lewina, każda reakcja behawioralna jest wypadkową działania dwóch rodzajów sił –  wspomagających i hamujących. Pierwsze z nich motywują do osiągnięcia celu oraz mają skłonić do zmiany. Drugie natomiast przeszkadzają w jego osiągnięciu, zmierzając do zachowania status quo.

lewin2

Na wewnętrznym ringu trwa zacięta walka. ZWROTNICA kibicuje zawodnikowi na białym polu, proponując na warsztatach i coachingach ćwiczenia, w których uczestnicy doświadczają zmiany, oswajają się z nią, ucząc się w świadomy sposób przechodzić przez związane z nią procesy.

mysz naszkoleniu

Bohaterów serowej przypowieści dostrzegam wokół siebie. Kilka lat temu zostałam poproszona o zaprojektowanie nowego logo dla zaprzyjaźnionej agencji reklamowej. Właściciel, mój dobry znajomy, ma niezwykłego nosa do ludzi i do dobrych projektów. Z zainteresowaniem, uznaniem i szacunkiem do naprawdę wysokiego poziomu usług, od lat obserwuję efekty działalności jego firmy. Kiedy w poszukiwaniu graficznych inspiracji przeglądałam ostatnio książeczkę Spencera Johnsona, bohaterowie historii skojarzyli mi się z dylematami mojego znajomego. Zobaczyłam go w trakcie dokonywanych kilka lat temu zmian – jego determinację (Pędziwiatr), dobre przeczucia (Nos), ale i towarzyszące mu obawy – czy posunięcia są uzasadnione i nie nazbyt ryzykowne (Zastałek). W końcu podjął ryzyko (Bojek) i dokonał odważnych zmian wizerunkowych. Powstała nowa świetna jakość firmy i jej usług.
Ser jest metaforą naszych dążeń. Niewątpliwie chcemy dobrze wyglądać w oczach naszych Klientów. To jest nasz cel. Ale…
Może nasze logo jest już niemodne i nie odpowiada trendom nowoczesnej grafiki? Może w ogóle nie pasuje do tego, co robimy? Znak był źle pomyślany, zbyt dosłowny, mógł zakładać wąską działalność, a w związku ze wzbogaceniem zakresu usług i zmianą warunków rynkowych musi ulec zmianie? Może czas zaskoczyć konsumenta nowym smakiem i przyda się odświeżenie wizerunku produktu, który mógł już się znudzić i spowszednieć?

buźka

Intuicyjny NOS czuje potrzebę zmian.
MOŻE CZAS NA REBRANDING?

tekst i grafika: Anka Łoza-Dzidowska

Licz się ze słowami czyli o tym, jak ważne jest to, co mówimy

W naszym graficznym cyklu na facebooku publikujemy plansze, które mają promować rekomendowane przez nas postawy i zachowania sprzyjające budowaniu dobrych relacji między ludźmi, ich automotywacji i podejmowaniu proaktywnych działań. Podejmujemy również ważny temat etycznego wymiaru słów. 12 stycznia, niecałe 3 tygodnie po dołączeniu do facebooka, umieściliśmy planszę, której nośność nas zaskoczyła. Zaskoczyła i bardzo ucieszyła. Post dotarł do 11 204 osób i odnotowano 677 polubień, komentarzy i udostępnień. Biorąc pod uwagę, że byliśmy mało znani i „lubiani”, liczby te świadczyły o tym, że był to strzał w dziesiątkę. Plansza przedstawia literkowe postaci dorosłego i dziecka. Już na pierwszy rzut oka widać między nimi różnice. Opiekun zbudowany jest ze stabilnych elementów, jego dyrektywność podkreśla użyty przez grafika wykrzyknik, a wnętrze jest poukładane, w przeciwieństwie do jeszcze nieukształtowanego wewnętrznie, stojącego obok niego dziecka. W jego wypadku użyto pytajnika, który wyraża ciekawość, chłonność i otwartość na świat. Ale najważniejsza i stanowiąca sedno tego przekazu jest różnica między słowami, które pozornie znaczą to samo, ale ich wydźwięk jest zupełnie inny.

korczak2

Janusz Korczak, którego ważne i mądre koncepcje wychowawcze są inspiracją dla tej planszy, pisał:
„Bo dorosłemu nikt nie powie: WYNOŚ SIĘ, a dziecku często się tak mówi. Zawsze jak dorosły SIĘ KRZĄTA, to dziecko SIĘ PLĄCZE, dorosły ŻARTUJE, a dziecko BŁAZNUJE, dorosły PŁACZE, a dziecko SIĘ MAŻE i BECZY, dorosły jest RUCHLIWY, dziecko WIERCIPIĘTA, dorosły SMUTNY, a dziecko SKRZYWIONE, dorosły ROZTARGNIONY, dziecko GAWRON, FUJARA. Dorosły SIĘ ZAMYŚLIŁ dziecko ZAGAPIŁO. Dorosły ROBI COŚ POWOLI, a dziecko SIĘ GUZDRZE. Niby żartobliwy język, a przecież niedelikatny.”

Co słyszy dziecko i co wpływa na jego postawy i emocje, nieraz przez całe życie?
Są dobre słowa i są te „kłujące”. Mogą być mądre, krzepiące, dodające otuchy, inne mogą ośmieszać, drwić, ranić, obrażać, podcinać skrzydła i odbierać wiarę we własne możliwości. Dziecko, ze względu na swoją życiową zależność od rodziców, uznaje wszystkie ich przekazy za prawdziwe. Zapisy komunikatów rodzicielskich zostają automatycznie nagrane na naszą wewnętrzną ścieżkę dźwiękową, która towarzyszy nam potem w dorosłym życiu. Czy zawsze są to pozytywne nagrania?
Oto PODSŁUCHANIEC. Sprzed kilkudziesięciu lat.

ryby
Przeanalizujmy słowa, które wypowiadamy do naszych dzieci. Nie okazujmy lekceważenia, nie sprawiajmy przykrości. Wykorzystujmy dobre, wzmacniające słownictwo.
Każdy z nas nosi w głowie skrupulatnie przechowywane komunikaty z dzieciństwa. Czasem brzmią już troszeczkę inaczej. Są bardzo podstępne i nie dają się tak szybko zbyć. Zdarza się, że karmią się naszymi lękami, obawami, niepewnością siebie. Nosimy je ze sobą. To one często podpowiadają nam, jak zachować się w określonej sytuacji i to od nich, w dużej mierze, zależy powodzenie naszych działań oraz to, jak rozwiążemy problemy i jakie decyzje podejmiemy jako dorośli ludzie.

A może Tato Rybo powiedz dziecku :
Śmiało. Mów. Chętnie wysłucham Twojego zdania, przecież jesteś dla mnie Ważny.

tekst i grafika: Anka Łoza-Dzidowska

 

Zrób to z Kaizen

Jarosław Gibas  – pisarz, socjolog, dziennikarz, recenzent kulinarny. Pracuje jako trener i coach. Jest autorem książek o dokonywaniu zmian małymi krokami – "Schudnij z Kaizen" i "Pokonaj stres z Kaizen". Rozmawiam z Jarkiem o tym, jak mądrze dokonywać zmian – czy zawsze musimy liczyć się z wewnętrznym oporem, czy są jakieś proste metody na oswojenie lęku przed zmianami, czy stosowanie się do zasad Kaizen może dotyczyć wszystkich obszarów, w których chcemy osiągnąć jakiś ważny dla nas cel?

Jarku, czy filozofia postępowania wywodząca się z japońskiej kultury i praktyki zarządzania może pomóc w zmianie nawyków związanych z jedzeniem?

Może pomóc, co więcej – to jest jedyna droga, żeby zwalczyć te nawyki. Spójrzmy na to w taki sposób: ilekroć stosujemy jakąś dietę, to co tak naprawdę wtedy robimy? Zmuszamy się do jedzenia bądź nie jedzenia czegoś, czyli do takich zachowań, które nie są dla nas naturalne i których normalnie nie robimy. I żeby ta dieta trwała – niezależnie od tego, jaka to jest dieta – trzeba wykonywać coś trudnego. Na przykład nie jeść węglowodanów albo nie pić piwa. Albo na przykład jeść kapustę. Mamy jakiś wysiłek, do którego musimy zmusić nasz organizm. Co się dzieje po tym, jak go wykonamy? Po dwóch tygodniach, bądź dwóch miesiącach, w zależności od tego, jak długo wytrzymamy, nasz organizm zaczyna się buntować. Mówi: nie chcę więcej kapusty, chcę węglowodany. Oddawaj mi moją ulubioną bagietkę! To jest zazwyczaj ten moment, w którym przestajemy wykonywać ten wysiłek, ponieważ mamy go dosyć. Jego nagromadzenie było tak duże, że nie jesteśmy w stanie go wytrzymać. Cóż się wtedy dzieje w naszym organizmie? Organizm mówi: muszę uzupełnić zapasy tych wszystkich składników, które mi ten wariat przez dietę odebrał. Co więcej – nie dość, że muszę uzupełnić te składniki, to jeszcze zjem je na wyrost i zrobię sobie ich zapasy na wszelki wypadek, gdyby temu wariatowi znowu taka dieta strzeliła do głowy. Występuje wtedy to, co nazywamy efektem jojo. Po zastosowaniu diety jesteśmy grubsi niż byliśmy przedtem. Doświadczyłem tego na sobie. Odchudzałem się przez 10 lat i całe te 10 lat spędziłem na testowaniu różnego rodzaju diet, przez co stałem się światowej klasy ekspertem w różnych sposobach odchudzania. Efekt był taki, że po 10 latach ważyłem 25 kg więcej. Więc tak naprawdę, na chłopski rozum, gdybyśmy się przyjrzeli tej sytuacji, to mógłbym, z podobnym skutkiem, jeszcze 10 lat siedzieć, jedząc kotlety, pijąc piwo i nie przejmując się żadnymi dietami. Wieść sobie fajne, ciekawe i przyjemne życie i nie katować się niczym, a efekt byłby taki sam. I kiedy to sobie uświadomiłem, pojawiła się u mnie refleksja, że przecież problem tkwi w zbyt gwałtownym chudnięciu. Okazało się, że można ten mechanizm oszukać właśnie poprzez filozofię małych kroków. Nie rzucamy się od razu na głęboką wodę, nie zaczynamy katować się żadną dietą, tylko pomalutku, ale bardzo konsekwentnie, zmieniamy swoje przyzwyczajenia żywieniowe. A właściwie zmieniamy swoje życie na zdrowe. Nie stosujemy rewolucyjnych zmian w odżywianiu, tylko zaczynamy bardzo powoli nasze nawyki żywieniowe zmieniać. Napisałem książkę o tym, w jaki sposób to zrobić, wykorzystując metodę małych kroków – stopniowe zwiększenie aktywności fizycznej, nabranie nawyku picia wody i wielu innych rzeczy sprzyjających chudnięciu. Jak widzisz, wciąż utrzymuję wagę, a właściwie – i w tym tkwi sekret – nie utrzymuję, ponieważ nie muszę niczego robić. Po tej diecie, a właściwie zmianie trybu życia, nie ma efektu jojo.  Ta zmiana jest dlatego tak fantastyczna, że daje trwały efekt. To jest moje nowe życie, ja już jem w nowy sposób, piję w inny sposób, moja aktywność ruchowa przebiega zupełnie inaczej. Nie mam potrzeby wracać do tamtego poprzedniego życia i nie wykonuję teraz żadnego wysiłku, aby to, co osiągnąłem, utrzymać. Na tym polega geniusz filozofii Kaizen.

Czyli komórki tłuszczowe mają coś w rodzaju pamięci. Kiedy zrzucamy kilogramy, zmienia się jedynie ich wielkość, a nie liczba. Gdy porzucamy dietę, niestety ponownie zaczynają zwiększać swoją objętość i robią to ze zdwojoną siłą i  jakby ze strachu, że znowu je zagłodzimy. Czyli odchudzając się powoli, działamy niezauważalnie, nasz organizm nie rejestruje zmiany i nie nastawia się na robienie zapasów. W zasadzie wyprowadziłeś w pole swoje komórki tłuszczowe.

Trochę zrobiłem w konia cały organizm. Wielu specjalistów uważa, że za te gwałtowne zmiany i reakcje obronne z nich wynikające, jest odpowiedzialne coś, co nazywa się ciałem migdałowatym. Coś, co jest schowane na dnie naszego mózgu i zostało nam z czasów, kiedy jeszcze biegaliśmy z kijami za mamutami. Ciało migdałowate jest odpowiedzialne za mechanizm, który w psychologii nazywa się „uciekaj albo walcz”. To jest mechanizm, który się włącza wtedy, kiedy się na przykład wystraszymy albo kiedy jesteśmy przerażeni perspektywą dokonania jakiejkolwiek zmiany w naszym osobistym życiu. Na skutek tego mechanizmu ciało migdałowate wyłącza część połączeń nerwowych w korze mózgowej, które są odpowiedzialne za racjonalne myślenie. Trzeba ratować się w danej sytuacji i nie ma czasu na kombinowanie. Kiedy biegaliśmy za tymi mamutami, to nam taki mechanizm bardzo pomagał. A nuż zza krzaka wyskoczy jakiś tygrys szablozębny i trzeba – nie zastanawiając się, skąd on się tam wziął – po prostu uciekać, ratując życie. W dzisiejszych czasach ta reakcja „uciekaj albo walcz” bardziej nam przeszkadza, niż pomaga. I jest odpowiedzialna za to, że boimy się zmiany, a szczególnie tych dużych zmian. I kiedy taka duża zmiana zachodzi w naszym życiu, następuje reakcja obronna. Nie, ja tego nie będę robił. To nie jest dla mnie. Ja tego nie chcę robić. Pokażę Ci to na przykładzie kogoś, kto chce zacząć biegać. Wyobraźmy sobie taką osobę, która już wie, że chciałaby biegać i że to jest fajne i przyjemne. Ale nigdy w życiu nie biegała. Co robi? Właściwie w 100 procentach przypadków taka osoba zaczyna bieganie od tego, że idzie do sklepu i kupuje wszystko, czego do biegania potrzeba. A jak już ma te swoje ciuchy termoaktywne, specjalne trampki, skarpetki, i tym podobne – wychodzi do parku i mówi: no, to teraz będę biegać. Po czym przebiega 300 metrów, pada na ziemię i mówi tak: dalej nie pobiegnę, to nie dla mnie, nie te stawy, nie te kolana, nie te kostki, nie ten wiek i nie to życie. I zraża się do biegania, a wszystkie pieniądze, które wydała na ciuchy, zostały wyrzucone w błoto. I bardzo prawdopodobne jest to, że ten człowiek już nigdy nie będzie biegał. On się właśnie do tego biegania zraził. Włączyło się jego ciało migdałowate, myślenie nieracjonalne: mam przed tym opór, i to nie jest dla mnie. A co by powiedział specjalista od metody Kaizen? Jak zacząć biegać metodą Kaizen? Powiedziałby tak: Stary, nie idź do żadnego sklepu, tylko najpierw pójdź sobie na stumetrowy spacer po parku.

Pobiegnij tylko parę metrów…

Na razie tylko przejdź. Pobiegnij – to jest daleka droga. Najpierw przejdź tylko 100 metrów. Tak idź, żeby się właściwie nie męczyć. Po dwóch dniach wróć do tego parku, przejdź 150 metrów, za 4 dni przejdź 200 metrów, i jak już wyrobisz sobie nawyk chodzenia na niemęczące Cię spacery, dopiero wtedy zastanów się, czy byłbyś w stanie przebiec od jednego drzewa do drugiego. I tylko tyle na jeden raz, żeby się nie zmęczyć. Co więcej – jeżeli przebiegniesz, to dobrze, jeżeli nie przebiegniesz, też super. To nie ma żadnego znaczenia – kiedy. Liczy się tylko to, żebyś w ogóle zaczął to robić. Jeśli będziesz konsekwentny i jeśli będziesz co dwa, trzy dni chodził na te spacery, to się nawet nie zorientujesz, jak zaczniesz ganiać po parku. Ja w ten sposób zacząłem biegać trasy 10-kilometrowe za jednym zamachem. I gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że jestem w stanie przebiec taką trasę, to bym się puknął w czoło i powiedziałbym, że to jest absolutnie niemożliwe. A dzisiaj to robię i doszedłem do tego właśnie metodą małych kroków.

 W „Hagakure”, jednym z najwybitniejszych dzieł prezentujących myśl bushido, jest takie zdanie, które zrobiło ogromne wrażenie w świecie Zachodu – Skoro staliśmy się lepsi niż wczoraj, od jutra zacznijmy się doskonalić; przez całe życie, dzień po dniu, trzeba dążyć do perfekcji. Filozofia Kaizen oznacza sposób doskonalenia się za pomocą drobnych zmian. Nie poprzez rewolucję, gwałtowną innowację, ale poprzez ulepszanie wszystkiego, co możemy ulepszyć. Teraz widzę, że japońskie metody działania w biznesie znakomicie pasują do wprowadzenia zmian sposobu odżywiania, które mają być skuteczne i trwałe. 

Kaizen to japońskie słowo składające się z dwóch wyrazów: kai i zen, czyli dobra zmiana. W tym podejściu jest ważna również pewna ciągłość, trzeba być konsekwentnym.

A to jest chyba problem wielu ludzi konsekwentnie działać.

Dokładnie tak. Słyszę od ludzi na spotkaniach dotyczących Kaizen: a gdzie tu jest haczyk? Tym haczykiem jest konsekwencja. Jeśli tego nie robisz konsekwentnie, to ta metoda po prostu nie działa. To jest jakby jedna rzecz. Druga rzecz, bardzo istotna: wbrew nazwie, to nie jest japońska metoda. Tę metodę wymyślił William Deming, amerykański statystyk.

Ale Kaizen wywodzi się przecież z kodeksu samurajów?

Zaraz do tego dojdziemy. W latach trzydziestych XX wieku Stany Zjednoczone były osłabione wielką depresją. Podczas gdy Niemcy już przygotowywały się do wojny i uruchamiały swój przemysł zbrojeniowy, to Ameryka, wyniszczona wielkim kryzysem, nie miała kapitału na inwestycje. I wtedy pojawił się ów William Deming, który wymyślił taki projekt, żeby zmienić produkcję i móc się dostosować do wielkich wyzwań, niekoniecznie inwestując dużo pieniędzy, przerabiając linie technologiczne i wprowadzając rewolucyjne, drastyczne zmiany. Jego zdaniem można to było zrobić właśnie za pomocą małych kroków. Jego innowacyjny styl polegał na tym, że zmian oczekiwało się od robotników na najniższych stanowiskach. Ale, co najważniejsze, zmian niedużych, tylko konsekwentnych. Wystarczyło tylko jednego dnia zmienić pudełko ze śrubokrętami, przełożyć w inne miejsce, żeby się pracowało wygodniej, drugiego dnia jakiś pojemnik ze śrubkami, trzeciego dnia zmienić trasę poruszania się po fabryce. I okazywało się nagle, że suma tych bardzo małych zmian w ciągu miesiąca powodowała, że ten sam zespół, posługując się tymi samymi narzędziami, na tych samych maszynach, był w stanie produkować wielokrotnie więcej. I tak powstała filozofia małych zmian, ubrana w rządowy program Training with the industry. Przyszła wojna. Jak wiadomo, Ameryka – między innymi dzięki tej metodzie –  mogła się do niej przygotować. Po wojnie metoda Deminga została zapomniana. Nie używajmy jeszcze słowa Kaizen. Pracownicy amerykańscy coraz bardziej bogacili się, kupowali sprzęty AGD, wyprowadzali się na przedmieścia, budowali  domy –  przemysł amerykański dzięki wojnie tak naprawdę złapał oddech i zaczął się niesamowicie rozwijać.

Logo na krańcu świata

4 młode kobiety i 4 strategiczne punkty naszego logo…
Co łączy te czwórki? To – Pasja, Otwartość, Konsekwencja i Poczucie Misji. Słowa, które są kluczowe dla działania naszej firmy.
Na początku lutego Agata, Dominika, Magda i Teresa spełniły swoje największe marzenie – wyjechały w podróż do Ameryki Południowej. To ich pierwsza tak daleka wyprawa. Wcześniej podróżowały po Europie. Zwiedziły różne kraje, uprawiały niezwykle ciekawą i rozwijającą turystykę miejską, organizowały także wycieczki górskie i trekkingi. Częstym celem ich wyjazdów były Wyspy Kanaryjskie, które zjeździły wzdłuż i wszerz. Razem podróżują  już od kilku lat, omijając szerokim łukiem biura podróży i zorganizowane formy wyjazdów. Niewygoda, ciężki plecak, nocleg na podłodze lotniska, pod gołym niebem czy w wynajętym samochodzie to dla nich norma, ale też prawdziwy smak tych eskapad.

logo patagonia2

Za tymi wyzwaniami stoi wielka  pasja do poznawania nowych miejsc, otwartość na różne kultury, umiejętności komunikacyjne i po prostu serdeczność dla innych ludzi. Każdy taki wyjazd to dużo planowania i dopinania na ostatni guzik spraw organizacyjnych. Bez konsekwencji w działaniu i umiejętności współpracy takie przedsięwzięcia byłyby skazane na niepowodzenie. Bardzo precyzyjne określanie celu, umiejętność przewidywania trudności, elastyczność i łatwość dokonywania niezbędnych zmian i korekt w trakcie, są gwarancją sukcesu i satysfakcji w ich podróżach. Czasem wyjazdom towarzyszą dodatkowe, nieoczekiwane zadania. Wioząc dziewczyny na lotnisko, na ich międzykontynentalną wyprawę zażartowałam, że jako sponsor tego etapu wycieczki, chciałabym prosić je o zostawienie śladu mojej firmy, gdzieś w ciekawym i charakterystycznym miejscu na ziemi. I tak, dzięki tej misji, powstały instalacje z kamieni, plecaków, odcisków stóp, nawet drinków, przypominające kształtem logo Zwrotnicy. Charakterystyczny układ 4 trapezów wskazujących możliwe kierunki zmian oraz romb mający funkcję spajającą i koncentrującą kompozycję luźnych figur (w domyśle działań). Kompozycja ta wpisana jest w formę kwadratu, która nadaje znakowi prosty i czytelny kształt. Kreatywność i pomysłowość podróżniczek przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Logo okazało się na tyle nośne i inspirujące, że do jego wykonania znakomicie dało się wykorzystać naturalne i dostępne w danej chwili tworzywo.

logo patagonia1

Logo Zwrotnicy można spotkać w Chile na górskich szlakach Patagonii, na wyspie pingwinów Isla Magdalena oraz nad przepiękną, różową boliwijską Laguną Colorada z flamingami w tle. Być może gdzieś na wielkim Salar de Uyuni, solnisku w Boliwii,  został jeszcze charakterystyczny ślad odciśniętych stóp dzielnych i pomysłowych podróżniczek.

logo boliwia1

Wszystkie te zwrotnicowe kompozycje nawiązujące do naszego logo zostały sfotografowane i tym razem, już za pomocą internetu „idą w świat”. Po co takie zabawy ze znakiem? Czemu może służyć taka kreatywna misja? Zastanówmy się nad tym w kontekście zmiany i rozwoju. Co może nas motywować do szukania nowych pomysłów? Po co wprowadzać nowe rozwiązania? Po co starać się myśleć twórczo? Przychodzą mi do głowy dwa istotne powody. Pierwszy z nich to podążanie za zmianami i zmieniającym się wokół nas światem. Rozwiązywanie nowych problemów starymi metodami przestaje być możliwe. Drugi powód, dla którego warto być kreatywnym, to radość z wymyślania i tworzenia.

logo drinki

Zachęcam Was do świeżego podejścia do budowania marki. Nie mam zamiaru namawiać do samodzielnego projektowania znaku lub ingerencji w logo. Absolutnie nie. Zostawmy to specjalistom (nasi graficy są do Waszej dyspozycji). Chodzi mi o zmianę myślenia o wizerunku, o dostrzeganie okazji do pokazania w niestandardowy sposób zalet firmy, o element zaskoczenia, który zaintryguje klienta i przyciągnie go do Was.
O zmianie i sytuacjach, w których pojawiają się przeszkody oraz hamujące przekonania, które nas powstrzymują przed podjęciem nowych kroków, jeszcze niejednokrotnie napiszemy na naszym blogu.
Serdecznie zapraszamy do zaglądania tutaj. Jesteście dla nas zawsze miłymi gośćmi.

logo pingwiny

 Anka Łoza-Dzidowska